Wędrowałem już trzeci dzień. Trudny teren płaskowyżu poprzecinany stromymi wąwozami, karmił mnie na przemian zmęczeniem i zachwytem. Byłem już u celu, małe jeziorko górskie zasilane strumieniem z małą kaskadą wodną od wschodniej strony, oddające wodę wprost do torfowiska na południowo-zachodnim brzegu. Stąd dzieliło mnie tylko kilkaset metrów od Kjeragbolten celu wędrówki, gdzie chciałem spędzić jeden dzień i wrócić tą samą drogą.
Rzuciłem ekwipunek i rozebrałem się by wejść pod bryzgi wody z kaskady. Już pierwsza kropla jaką na sobie poczułem przeszyła moją cielesność i rozłupała niczym orzeszek. Czułem jak wylewam się z ciała, rozlewam w każdym kierunku czysty, jasny, prosty w bezmyślności chwili. Byłem kroplą grającą ze słoncem w kolory, byłem trawą tańczącą z wiatrem, byłem czekaniem na nic i doczekaniem wszystkiego.
Wyszedłem spod kaskady i usiadłem na chwilę by wrócić do cielesności.
Wysypałem na trawę zawartość namiotowego worka. Wiatr postanowił zabawić się ze mną i gdy próbowałem rozłożyć namiot, dmuchnął solidnie napełniając tkaninę niczym wielki balon. To było zabawne uczucie. Trzymałem namiot mocno obiema rękami starając się nie ulecieć wraz z nim. Wtedy zaszumiała mi w czuciu cudowna melodia pieśni "na skrzydłach wiatru" z opery Borodina i Rymskiego-Korsakowa "Kniaź Igor". Poczułem radość i szczęśliwe łzy na policzkach.
"Uleć na skrzydłach wiatru
tam gdzieśmy rodzili się, piosenko nasza..."
Melodia ta towarzyszyła mi do końca dnia i nuciłem ją gdy nastał wieczór, a iskry z mojego ogniska porywały moje czucie do Źródła.
Stałem się wszystkim, byłem wszystkim, jestem wszystkim i tak już zostanie.
Zostawiłem tam coś, dostając inne w zamian. Mam skrzydła...
Slawomir Podsiadlowski
Zdjęcie własne
Comments